Kilka razy byłem świadkiem jak ktoś tracił kogoś bliskiego. Jak ludzie tracili swoje 2gie połówki (homoseksualiści). Z dziwnych powodów- rozstawali się z jakiś powodów - jakby tajemna moc. Tak jakby wogóle nei można było byc z kimś. Jakby była jakaś nagonka. Było sporo smutnych chwil. Tak jakby dostawali znaki z nieba i odchodzili. Nie była to typowa śmierć- po prostu jakby znikali. Po wszystkim- po jakimś czasie wydawało sie, że wszystko jest dobrze. Byłem na jakimś statku-tratwie z kilkoma osobami. Nagle w oddali zobaczyłem zbliżających się ludzi. Podchodzili coraz bliżej. Okazało się, ze były to 2-3 pary. Był tam 1znajomy chłopak z Cocona, który trzymał innego chłopaka z rękę i byli szczęśliwi. Nagle od ich strony nadleciała gałązka, którą odruchowo złapałem, wtedy zrozumiałem, że przyszedł czas na mnie.
Pojawiłem się nagle przed jakby oknem. Była ze mną grupka ludzi-kobiety, dzieci itp. Gdzieś czułem co mam robić i miałem tak jakbym miał im pomóc przechodzić przez to okno.Wiedzieliśmy co oznacza przejście przez nie, ale nikt nie był zły czy smutny. Ja podnosząc małe dzieci i podając je przez okno na drugą stronę patzryłem w strone matki z zapytaniem czy napewno one maja tam iść. matka kiwała głową, że tak. Przełożyłem jedno dziecko i i nagle ktos zobaczył, że obok jest przejście i one moga same tamtendy przejść. Gdy już wszyscy przeszli, przeszedłem i ja. Okazało się, że stoimy jakby na klatce schodowej, po której schodami w dół szli ludzie - właśnie do ostateczności a z kolei po tych samych schodach, ale w górę wracało kilka osób. Spytałem dlaczego oni wracają. Ktos mi powiedział, że dostali jakies pzrepustki i muszą jeszcze na chwilę wrócić.
Obudziłem się żeby zapisać sen.