Byłem śmiertelnie chory i umierałem.Miałem jakby zanik płuc.Jednak gdy na 2gi dzień wstałem czułem sie lepiej i mogłem nawet chodzić. Ciągle jednak w każdej chwili mogłem umrzeć.
Byłem w Sulejowie. Zgubiłem gdzieś telefon (Nokie) i miałem tylko starego Erricsona, z którego zadzwoniłem na nowy i dopiero po chwili namierzyłem go. Okazało się, że był w komórce z kurami. Wyglądało na to, że tam spałem i spadł mi wracając do domu.
Rodzice byli w lesie a ja siedziałem sam w domu i czekałem na nich bo niby gdzieś miałem jechać (mimo mojego stanu). gdy wrócili mama zrobiła coś na wzór obiadu (jakieś rzeczy z duzego słoika). babcia jadła "aż jej sie uszytrzęsły" :).
Napisałem sms-y do kilku znajomych, że umieram (m.inn. do E.)
Dziwny był to sen bo ciągle się cos zmieniało. Tylko moja choroba była stała.
Potem coś jakby w bloku w Radomsku, ale wychodząc , wychodziłem do Sebastaiana B. Chciałem się u nich ogolić i poszedłem z plecaczkiem. Zrezygnowałem jednak i doszedłem do wniosku, że ogole sie u siebie.